Mazovia Supraśl
-
DST
80.00km
-
Teren
78.00km
-
Czas
03:20
-
VAVG
24.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Sprzęt Merida flx xt
-
Aktywność Jazda na rowerze
Przed maratonem w Supraślu dobrze wiedziałem że czeka na nas jedna z najtrudniejszych tras w cyklu, pełna inetrwałowych podjazdów. Obawiałem się upału, odwodnienia i pierwszych kilometrów. Po nerwowym i bardzo szybkim starcie wjeżdżamy w szutry, jest szybko, ludzie się przepychają troche bez sensu, na przestrzeni 3 kilometrów odnotowuję 3 kraksy w moim pobliżu, raz rower przelatuje 5 metrów przede mną, wjeżdżamy w las nie jest źle trzymam się grupy, 15 kilometr i pierwszy bufet, 30 osobowa grupa wpada na niego z prędkością 30 km, 2 gości z obsługi nie wie co robić, ja jadę od zaplecza i porywam kubek z isostarem. Na 17 km ciasno, ostry zakręt Ktoś zajeżdża mi drogę uciekam, ostro hamuję spada mi łańcuch. Nerwowo staram się go założyć zajmuje mi to dwa razy więcej czasu niż normalnie, mija mnie grupa z Piotrkiem. Zdenerwowany źle dobieram przełożenie i wjeżdżam z blatu - dobrze że łańcuch to wytrzymał. Coś obciera mi niemiłosiernie w napędzie, po 3 kilometrach znowu staję - A!!! to plastikowa osłonka tylnego łańucha obciera. Dalej jadę już z ludźmi z 3 sektora i nawet oni mi odjeżdżają. Trzeba cos z tym zrobić, więc bananek, pół bidonu i wsiadam na kółko. Na 20 km przychodzi typowe uspokojenie, towarzystwo się wyszalało a ja zaczynam normalnie oddychać, jeszcze odpoczywam parę kilometrów i od 30 km biore się za tradycyjne odrabianie strat. Powoli doganiam zawodników znanych mi z grupy bufetowej, jest siła na podjazdach, dokręcam na zjazdach, tylko na płaskim na ogół nie ma z kim popracować, więc na ogół ciągnę ogon za sobą. Z satysfakcją widzę że ogon malej a jesli rosnie to dzięki temu że doganiam kogoś. Na 15 km przed metą jadę z moim bezpośrednim rywalem z M4, jako chyba jedyny dołączył do mnie "od tyłu" a nie został dogoniony - czyli może byc silny. Wymieniamy czujne spojrzenia i sprawdzamy się na podjazdach, na 7 km przed metą ostatnia góra, rywal wjeżdża pocieszając jeszcze umierającego megowca, ja tym razem muszę przełknąć gorycz porażki, zostaję sam i choć próbuję coś wykrzesać z siebie na ostatnich płaskich kilometrach dojeżdżam na metę ponad minut za nim.
Reszta Optimy na swoim wysokim poziomie, Jacek i Dorota wygrywają, postępy u Tomka. Zdobywamy bardzo dużo punktów do generalki. No i chyba największy plus to atmosfera na tych wyjazdach teamowych. Bez Optimy to miasteczko mazoviowe byłoby smutne - chyba Czarek powinien zacząc nas opłacać :).
dzięki wszystkim za super niedzielę