Krynica - mtb maraton
-
DST
53.00km
-
Teren
50.00km
-
Czas
05:29
-
VAVG
9.67km/h
-
VMAX
46.00km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
Podjazdy
1850m
-
Sprzęt Level a6
-
Aktywność Jazda na rowerze
Bardzo sie obawiałem tego maratonu, a najbardziej ostrych zjazdów i błota. Rzeczywistość jak to na ogół bywa była nieco inna. Na zjazdach byłem bardzo skoncentrowany a i umiejętności w stosunku do wyścigu w Karpaczu, dzięki treningom nieco wzrosły, więc szło mi dobrze. Fakt, że technicznie Karpacz stawiał wyższe wymagania. Czasami nawet udawało mi się kogoś wyprzedzić i zostawić dalego w tyle. Do połowy dystansu szło mi dobrze, na punkcie kontrolnym pod bacówką "Nad Wierchomlą" byłem gdzieś na 160 pozycji mega, dałem sobie radę z ciężkim podjazdem na Jaworzynę i z Czarnego Potoku pod Runek. Błota było dużo, zwłaszcza na Krzyżowej, dużo mniej jednak jak w Lublinie na Mazovii, pomimo to wystarczająco aby wypłukac smar. Podobnie jak w Lublinie zaczął zacinać mi się łańcuch. Mówią że mądry Polak po szkodzie jednak ja nadal głupi byłem, bo nie spakowałem smaru do plecaka, dzięki czemu spod bacówki na Runek musiałem dawać z buta. Z Runka super zjazd, zapieprzam aż miło, skaczę sobie po kamykach i korzeniach aż tu nagle czuję, że pod dupą twardo - o żesz ty... kapeć, tyle razy myślałem mijając innych kiedy przyjdzie moja kolej. Staję, wymieniam dętkę spokojnie, byle bez paniki, długo pompuję moją małą plastikową pompeczką, byle nie powtórzyć kapcia, bo drugiej dętki nie mam, zżere mnie setka much ale nic to. W reszcie ruszam po 15 minutach. Po następnych 5 szalonych minutach jestem pod wyciągami w Słotwinach. Nareszcie miałem przyjemność ze zjazdów, trauma z Karpcza jakby minęła. W Słotwinach podjazd czyli znowu niestety z buta, na szczęście w tej części stawki nikt nie wjeżdża. Rozmawiam z kolegą z Gdańska, ta rozmowa to jeden z najważniejszych momentów tego wyścigu a właściwie to już w tym momencie raczej tylko rajdu. Kolega ma smar!!!Ratuje mój łańcuch - chwała Ci wielka za to. Kolega waży tyle co ja, a pompuje w tył 3,5 przy moich 3,1. Okazuje się więc że byłem zbyt chytry za co zostałem ukarany. Ze Słotwin zjazd łąkami do Krynicy, w ostatniej chwili przed sobą widzę rów szeroki i głęboki gdzieś na pół metra, podrywam dupę i przednie koło, tylnego już nie daję rady, walę nim w brzeg dołu, boję się, że będzie kolejny kapeć jednak jest dobrze - jednak warto było pompować dłużej. Przed ostatnim bufetem jedziemy przez przedmieścia Krynicy ludzie dopingują, dzwonią dzwonki, małolaci leją chętnych wodą - prawie Tour de France.Na następnym podjeździe na Huzary koniec rajdu znowu walczę, zostawiam swoją grupę, doganiam jeszcze ze dwie osoby i czuję, że już dałem z siebie wszystko, pod Parkową pcham (a obiecywałem sobie, że nie narobię obciachu i przynajmniej tę łączkę pod szczytem podjadę). Nieco się gubię na ostatnim km zjazdu z Parkowej, zaliczam pierwszy i jedyny tego dnia niegroźny upadek, błoto zapycha pedały, nie mogę się wpiąć, przegrywam finisz z jakimś gościem (dodatkowo łańcuch nie wszedł na blat ;() i po 5:29 już jestem na mecie.
Generalnie piękna i bardzo ciężka trasa. Dostałem nauczkę jeśli chodzi o sprzęt, lekcje pokory nt. jaki to ja nie jestem gieroj na podjazdach, chyba przełamanie psychiki na zjazdach - dla mnie wielka sprawa. Wyścig prawie bez upadku i bez ryski do tego jeszcze w górach dla mnie to duzy sukces. Fajnie tez było odkryć nowe fajne miejsca w okolicach dobrze mi znanej okolicy.
Było dobrze, mogło byc lepiej, ja tu jeszcze wrócę.