Bodzio826 prowadzi tutaj blog rowerowy

Pierścień Tysiąca Jezior 2023

  • DST 633.00km
  • Czas 26:22
  • VAVG 24.01km/h
  • VMAX 61.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 4200m
  • Sprzęt Merida Scultura
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 4 lipca 2023 | dodano: 04.07.2023

Mój czwarty raz w Pierścieniu 1000 Jezior.  Przed startem rokowania nie były najlepsze - słabszy okres przygotowawczy, trzytygodniowa przerwa w czerwcu, czy cztery kilo więcej na wadze nie napawały optymizmem. Dodatkowo w tym roku to nie było 613 jak w 2021 ale 633, czyli szanse na pobicie życiówki raczej iluzoryczne. W tym roku organizator pozwolił dobierać się w grupy i wystartowałem w jednej grupie razem z Adamem. Staraliśmy się zacząć spokojnie, korzystając z koła innych jak najmniej prowadząc. Od 30 do 80 km jechaliśmy w mocnej 10 osobowej grupie, potem się to porwało ja skoczyłem za czołówką, Adam słusznie odpuścił. Jechałem w 4 osoboej grupie z chłopakami z Kudowy do II punktu kontrolnego w Leśniewie na 136 km. Stamtąd po super poczęstunku (krokiety, pierogi i inne rarytasy) ruszyłem samotnie. Po 40 km dogoniła mnie sympatyczna 3 osobowa grupka z dziewczyną w składzie, więc do następnego punktu w Gołdapi na 222 km miałem koło. Stamtąd już tylko 50 km do głównego punktu odpoczynkowego nad jez. Wiżajno, gdzie czekał na nas obiad, torby z przepakami a dla chętnych nawet materace do spania! Niezłe asfalty, jazda w grupkach oraz zachodni wiatr pozwoliły mi dotrzeć do 271 km w czasie poniżej 10 godzin. Niektórzy mówili, że to już niemal połowa, mi doświadczenie mówiło, że raczej jedna trzecia bo przed nami jeszcze 360 km, noc, raczej przeciwny wiatr, zapowiadany deszcz i najtrudniejszy przeciwnik czyli narastające zmęczenie. Do następnego punktu w Sejnach na 325 km znowu ruszyłem sam, swoim już dość mozolnym tempem pokonałem podjazdy na Rowelskich Wzgórzach, potem podłączyłem się do grupki która mnie dogoniła w dobrym momencie, bo tutaj trasa się wypłaszczała na jakieś 150 km, więc jazda na kole miała swój większy sens. Za Sejnami tradycyjnie zrobiło się już ciemno, chłopaki cieli niemiłosiernie mocno jak na moje zmęczenie, ponad 30 km/h, gdy miałem im już podziękować dogoniliśmy inną grupę i nastąpiło uspokojenie tempa. Na kolejny PK w Raczkach (385 km) wjechaliśmy w 11 osobowym składzie, tutaj znowu był niezły żer, kotlety i itp. Po pół godzinie ruszyliśmy w kolejny etap do Wydmin (450 km). Przed Wydminami zaczynają powracać większe podjazdy, na 4 km przed punktem odpuszczam i zostaję z tyłu - już wiem że obawy odnośnie mojej wagi i niedotrenowania się ziściły. Ale cóż jakoś trzeba będzie się doturlać. W Wydminach mała, szybka pomidorówka, siódma kawa i po 10 minutach ruszam razem z  grupą. Parę pierwszych górek jeszcze jakoś daję radę, ale w końcu mówię dziękuję i znowu zostaję  sam. Dopada mnie jakis kryzys, wymioty (to chyba te 7 kaw) i jakieś skurcze żołądka a do mety jeszcze 160 km...jadę pomału dalej bo nie mam lepszego pomysłu, zaczyna popadywać deszcz, na osłodę robi się widno i zaczynają śpiewać ptaki. Kolejny PK dopiero na 547 km. Jadę pustą krajówką na Mrągowo, ze wzniesień widzę mrygające czerwone świtatełka mojej grupy czyli nie ma aż takiej tragedii, trochę odżywam psychicznie. W Mrągowie pod Orlenem mijam dwóch gości z tej "mojej" grupy, pamiętam że marzyli o hod-dogu, w sumie każdy może marzyć o czym chce... W końcu jest i on Reszel, ostatni punkt kontrolny, jest też w stołówce reszta mojej grupy, śpią na ławkach. Ja wtranżalam szybko 4 naleśniki, do bidonów tym razem gorzka herbatka i nie tracę czasu bo wiem co mnie czeka. Pierwsza częśc to sławetny odcinek Reszel - Lutry, w nowej jeszcze gorszej wersji przez Sątopy, strome podjazdy i zjazdy po asfltopodobnej nawierzchni z pewnością starszej ode mnie. Dalej na Dobre Miasto, wcale niewiele lepiej, końcówka dłuży sie niesamowicie, nie bardzo mogę już siedzieć na siodełku, nie mam też siły podjeżdżać w stójce, kark też wysiada, ciężko juz podnieść głowę ale wszystko co złe kiedyś się kończy :) . Jest w końcu meta, doping, syrena jak na prawdziwym wyścigu, usmiecham się i udaję, że wszystko gra, na szyji wieszają mi medalik i dają miskę z makaronem. Nawet małżonka stwierdziła, że wyglądam na mecie jakoś lepiej niż poprzednim razem, widać nadal jestem niezłym aktorem. Ostatecznie zająłem 35 miejsce na 118 z czasem 26 godzin i 22 minuty. Czas najgorszy jaki tu osiągnąłem, ale biorąc pod uwagę dłuższy dystans występ podobny do 2020 roku. Gorszą forme nadrobiłem trochę dobrą taktyką, doswiadczeniem i samozaparciem. Możliwe, że z dłuższej perspektywy czasu inaczej na to spojrzę, ale na dzisiaj powiem, że poziom satysfakcji z ukończeni 4 PTJ w życiu jest niższy, niż poziom bólu i walki, które musiałem włożyć w ten wyścig. Jeśli stanie sie cud i kiedyś będe jeszcze w kosmicznej formie to może, może.. ale raczej już nie. No może połówkę :)




komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ienap
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]